Pomyślałam, że to ważne słowo, żeby o nim napisać po tym, jak kolejny raz usłyszałam, że ktoś nie rozumie, po co chodzić na randki ze swoją osobą partnerską. W rozmowie padły argumenty, że to drogie. A jeśli już tanie to te randki będą nudne, bo co może być ciekawego w piciu kawy.
No więc randka, to jest zaplanowany czas dedykowany pielęgnowaniu danej relacji. Według mnie nie musi to być relacja romantyczna. Mogą być randki ze sobą, jednoosobowe. Mogą być randki przyjacielskie. Albo więcej niż dwuosobowe.
Randka to czas ładowania bankowego konta danej relacji. Robienia takich rzeczy, które sprawią, że ta relacja będzie się rozwijać. Robienie czegoś razem. Poznawanie się. Na randce to nie kawa ma być ciekawa tylko ten człowiek, z którym ją pijemy.
Randka ma być dość przyjemna, więc nie jest miejscem na poważne rozmowy o konfliktach i trudnych sprawach. Na planowanie budżetu i ustalanie ważnych kwestii. To jeden z powodów, dla których ludzie przestają chodzić na randki, kiedy każda randka kończy się w napięciu.
Randka może trwać kilka dni albo 15 minut. Nie musi też być droga. Jedno z moich ulubionych miejsc na fajne randki to duża wanna. Chcę też dać znać, że zalety systematycznych randek odkrywa się dopiero po jakimś czasie tej systematyczności (podobnie jak w dwójce empatycznej albo na terapii).
Mam nawet wrażenie, że ludzie, którzy zachęcają „zróbcie coś odświętnego, niecodziennego na randce” utrudniają zrozumienie istoty tego doświadczenia. Fajne i owocne randki, z którymi ja mam do czynienia, często wyglądają tak, że w tej zewnętrznej warstwie zbyt dużo się nie dzieje. Wydają się być dość powtarzalne jak ta wspólna kawa, wspólny spacer, jedzenie w tym samym miejscu albo wspólne gotowanie. Bo to, co ma być odkrywcze i nowe to właśnie ten człowiek, z którym się spotykamy.
Kiedy na randce jest zbyt dużo atrakcji i emocji, może nie starczyć czasu i uwagi na naprawdę bycie razem.
Kiedy zabieram siebie na randkę solo, to absolutnie jest to czas odkrywania siebie. Słuchania, co ja sama ma sobie do powiedzenia. Zdarza mi się robić coś inspirującego, ale ważne jest, żeby to doświadczenie nie przysłoniło kontaktu ze sobą.
Kiedy na randkę idzie więcej osób, to tak samo jest czas odkrywania siebie nawzajem i czerpania przyjemności z tej relacji. Jeśli picie kawy w swoim własnym towarzystwie mi się nie nudzi i jest pielęgnującym moją relację ze sobą rytuałem to dlaczego miałoby mi się nudzić robienie tego z drugim, bliskim człowiekiem.
Kiedy o tym zaczęłam myśleć, to poskładało mi się to, że my często ciekawość widzimy jako emocję, reakcję na coś „ciekawego”. Na jakiś zewnętrzny bodziec, który na nas spada i robi nam to coś. Nie jako praktykę, intencjonalne działanie, umiejętność, po którą możemy sięgać, żeby pogłębiać relację.
Pisząc o randkach, myślę zwłaszcza o osobach, które mieszkają razem. Spędzają dużo czasu we wspólnej przestrzeni i wydaje im się, że nie ma już po co organizować jakichś wyjątkowych spotkań. Zachęcam Was do przyjrzenia się, czym różni się ten intencjonalny czas od codziennego pośpiechu. Do przypomnienia sobie jak wyglądały Wasze spotkania przed wspólnym zamieszkaniem. Może przed pojawieniem się dzieci. Kiedy właśnie trzeba było to zaplanować, przyszykować, ustalić, gdzie się spotkacie. Kiedy było czekanie na ten wspólny czas i myślenie, co się wtedy wydarzy.
Widzicie różnicę?